40 lat temu czworo biegłych w modelowaniu komputerowym naukowców przygotowało na zamówienie Klubu Rzymskiego raport, który przedstawiał zależności między zasobami planety Ziemia i rozwojem gospodarczym ludzkości. Małżeństwo Meadowsów, Jørgen Randers i William W. Behrens III stanęli przed zadaniem zarysowania długoterminowych konsekwencji szybkiego tempa rozwoju gospodarczego. Wyniki swoich badań zaprezentowali światu podczas III Sympozjum w St. Gallen – wtedy był to dopiero raczkujący kongres studentów i przedsiębiorców, którzy chcieli bronić liberalnej gospodarki w obliczu protestów społecznych 1968 roku. Autorzy raportu przyjrzeli się pięciu zmiennym: wyczerpywaniu się nieodnawialnych zasobów naturalnych, wzrostowi ziemskiej populacji, postępowi uprzemysłowienia, degradacji środowiska i produkcji żywności. Wprowadziwszy je do modelu komputerowego World3, określili punkt w przyszłości świata, w którym osiągnięta zostanie granica wzrostu. Po jej przekroczeniu wzrost populacji i produkcji przemysłowej załamią się. Nic dziwnego, że tytuł książki: Limits to Growth (polskie tłumaczenie pt. Granice wzrostu ukazało się w 1973 roku) brzmiał złowieszczo. Okazuje się, że po 40 latach mamy wciąż nie mniejsze powody do obaw.

Z okazji przypadającego w tym roku jubileuszu tej publikacji, Polskie Towarzystwo Współpracy z Klubem Rzymskim zorganizowało 16 kwietnia spotkanie, poświęcone dziedzictwu Granic wzrostu. Głównym prelegentem był prof. Zdzisław Sadowski, Prezes Honorowy Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Kiedy Granice wzrostu ukazały się po raz pierwszy, był on wicedyrektorem Centrum Planowania Rozwoju ONZ. Jego syntetyczne przedstawienie kolejnych, następujących przy okazji okrągłych rocznic rewizji raportu Meadowsów i Randersa zaprezentowało problemy barier rozwoju we właściwym kontekście. Sadowski poruszył też problem, który w roku jubileuszu podejmują narodowe stowarzyszenia Klubu Rzymskiego – czy udało się odsunąć w czasie bariery wzrostu? Jak decyzje, podejmowane przez światowych decydentów na konferencjach międzynarodowych: w Rio de Janeiro w 1992 roku, w Kyoto w 1997 roku, wreszcie w Kopenhadze w 2009 roku wpłynęły na polityki rozwojowe – i jak wiele zostało jeszcze do zrobienia? Wniosek, który nasuwa się uczonym w różnych częściach świata, jest pesymistyczny – 40 lat, które upłynęło od pierwszego wydania Granic wzrostu to lata zmarnowane, które nie dały solidnych podstaw dla trwałego rozwoju w XXI wieku. Ekonomiści nie przyszli w sukurs futurologom i odwróciwszy się od problemów rozwoju, skupili się na doskonaleniu rynków kapitałowych.

Do równie przygnębiających wniosków doszli uczestnicy marcowego spotkania poświęconego Granicom wzrostu w Smithsonian Institute. Dyskusja, która nastąpiła po referacie, była próbą zmierzenia się z przyczynami niewdrożenia recept z Granic wzrostu oraz z problemem wyczerpywania się surowców kopalnych. Projektor rzucał na ścianę Sali konferencyjnej Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego złowieszczy obraz Titanica, płynącego w kierunku góry lodowej z apelem Klubu Rzymskiego: Help us change the course of history.

Dlaczego książka Limits to Growth nie wywarła zakładanego wpływu na światową politykę rozwojową? Nie we wszystkich środowiskach przyjęta została z aprobatą: krytykowano jej powiązania ze statyczną teorią zasobów Malthusa, zakładającą istnienie górnej granicy maksymalnej podaży. Z perspektywy czterech dekad jasno widać też, że prognozy wyczerpania się zasobów Meadowsów i Randersa były bardzo mocno niedoszacowane i nie w pełni uwzględniały postępujące uniezależnianie się ludzkości od rzadkich surowców. Można powiedzieć, że przecież to nie konkretne prognozy ilościowe miały być sednem Granic wzrostu. Niestety także i w sferze postulatów z 1972 roku znaleźć można kontrowersyjne założenia – stuprocentowo skuteczna kontrola urodzeń, na której miał się oprzeć trwały rozwój to również temat bardzo wrażliwy światopoglądowo.

Skłaniałbym się jednak ku tezie, którą zresztą przedstawiłem podczas zebrania w PTE, że główną przeszkodą na drodze do realizacji postulatów Granic wzrostu była data publikacji. W 1972 roku międzynarodowa sieć powiązań politycznych, oparta na dwubiegunowym układzie sił i dominacji w obrocie prawnomiędzynarodowym organizacji o charakterze kooperacyjnym (jak ONZ i jego agendy) nie sprzyjała rozwiązaniom o zasięgu globalnym. Silne wsparcie rozwoju, niezależnie od kosztów, udzielane przez ZSRR krajom rozwijającym się, powiązane było z radziecką doktryną silnej suwerenności. Doktryna to cieszyła się wówczas powszechną aprobatą. Ciągłe tarcia  między liberalnymi demokracjami a blokiem socjalistycznym znacznie utrudniały wspólne podejmowanie decyzji i zobowiązań. W takich realiach koncepcja trwałego rozwoju postulowana przez Klub Rzymski miała nikłe szanse na upowszechnienie się w obozie komunistycznym. Fakt, że podobne postulaty wypływały ze studiów rozwojowych polskich ekonomistów z lat 1960. nie mógł zmienić nastawienia decydentów. Kończący zimną wojnę rozpad ZSRR,  postępujący od lat 80. wzrost znaczenia organizacji międzynarodowych o charakterze integracyjnym (jak Unia Europejska) oraz zwiększająca efektywność egzekwowania zobowiązań państw jurydyzacja stosunków międzynarodowych, stworzyły klimat sprzyjający globalnemu porozumieniu. Nie znaczy to, że zostało ono osiągnięte; choćby – nomen omen – w  kwestii zmian klimatycznych.

Wiek XXI, wiek post-suwerenności i zwiększającej się roli integracyjnych organizacji międzynarodowych – także poza Europą – może przynieść szansę na powszechną adaptację zasad trwałego/zrównoważonego rozwoju. A co jeśli autorytaryzm chiński –  podstawa rozwoju gospodarczego Państwa Środka  – okaże się w dalekiej perspektywie jedynym efektywnym  ustrojem polityczno-gospodarczym? Czy zmarnujemy kolejne 40 lat? A może… przeskoczymy granice wzrostu?